mgr Dorota Wosińska
Bycie dyrektorem to ogromny przywilej, ale i ogromna odpowiedzialność – mówi #SowardMama, Dyrektor #SowardAcademy Dorota Wosińska. To właśnie ona jest odpowiedzialna za to, by tak wartościowy, mądry i potrzebny projekt edukacyjny jak #SowardAcademy spełniał dobrze swoją rolę. Aby tu, w #SowardAcademy, wszyscy czuli się wyjątkowo: Dzieci, Rodzice, Nauczyciele, Pracownicy Administracyjni. – Na co dzień przekonuję się, jak niesamowite rzeczy dzieją się, gdy współpraca odbywa się tak jak powinna, kiedy wszyscy są tak samo zaangażowani we wspólny cel, którym jest wyposażenie Sowardian w wiedzę i kompetencje jutra. To dodaje skrzydeł i jest sporą dawką motywacji do codziennej pracy – dodaje.
W Dniu Edukacji Narodowej, w czasie której oczy wszystkich są zwrócone na Nauczycieli, Dorota Wosińska z jeszcze większym akcentem podkreśla Ich ogromne zasługi dla jakości nauczania w Sowardzie
– Od początku chcieliśmy, żeby ta szkoła była inna niż wszystkie. Dzięki #SowardKadrze jest to możliwe, a moje marzenia o szkole XXI wieku mogą się spełniać – podkreśla Dyrektor #SowardAcademy Dorota Wosińska.
Rozmowa z Panią Dyrektor wykraczać będzie jednak poza szkolne mury. Dorota Wosińska opowiedziała nam bowiem nie tylko o #SowardAcademy, ale też o sile rodziny i życiowych pasjach.
Jak narodziła się Międzynarodowa Szkoła Podstawowa „Soward”?
Dorota Wosińska: To było trzynaście lat temu, gdy na świecie pojawiła się nasza druga córka – Julia (dziś już absolwentka #Soward). Razem z mężem Cezarym wymyśliliśmy #Soward. Od początku chcieliśmy, żeby ta szkoła była inna niż wszystkie. Dotyczyło to zarówno idei, metod nauczania, jak i wnętrza. Wszystko musiało być takie wyjątkowe, nasze. Sama zajęłam się więc ustaleniem tego, czego i jak będziemy uczyć oraz… wystrojem. Razem z mężem myśleliśmy o tym, jak sprawić, żeby dzieci chciały tu chodzić. Nie pracowaliśmy tu jednak, bo oboje związani byliśmy z uczelnią wyższą. Tam pracowałam przez ponad 20 lat, prowadząc zajęcia z metodyki języka angielskiego.
Dyrektorem #Soward została Pani w 2013 r. Było to wyzwanie?
– To nie były łatwe czasy. Na początku mieliśmy tylko 28 uczniów i ogromną chęć stworzenia czegoś wyjątkowego. Wszystkiego musiałam się jednak uczyć od nowa. O ile moje akademickie doświadczenia pomagały metodycznie, o tyle już z tematem zarządzania placówką oświatową musiałam się zaznajomić. Dużo trudnych, ale i ważnych, potrzebnych, mądrych wyzwań. Cieszę się, że podołałam.
Po roku już wiedziałam, co trzeba zmienić. Wprowadziliśmy wiele modyfikacji. Realizowaliśmy program edukacyjny, oczywiście, ale też dodawaliśmy nowości, które mieściły się w sowardiańskiej wizji i misji szkoły. Stworzyliśmy placówkę z programem ukierunkowanym na naukę języków. Nasi Sowardianie szybko zaczęli osiągać sukcesy. Szkoła szybko wybiła się w rankingach. To efekt nie tylko dobrze skrojonego programu edukacyjnego, ale i ogromnej pracy #SowardKadry.
Dziś w SowardAcademy uczy się 300 Sowardian. To najlepszy dowód na to, że nasza wizja edukacji była tą właściwą.
Ale jak nauczyć się tego, jak być dyrektorem?
– Przyznam, że nie wiem, czy da się nauczyć tego, by być dyrektorem. Patrzę na kolegów, którzy są zawsze zagłębieni w papierkowej robocie. Nie jestem „papierkowym” dyrektorem. Jestem takim, który dba o całość, o to, jak wszystko połączyć. Taką „mamą” szkoły, która ma kontakt z nauczycielami, uczniami, rodzicami. Jeśli chodzi o te wszystkie administracyjne sprawy, mam ogromną pomoc w postaci pani dyrektor Oli Łebek-Jurgielewicz. To ona troszczy się o to, żebyśmy nie zaginęli w papierach.
Dla #Soward dobro uczniów jest priorytetem. Widać to w programie nauczania, który stawia na nowoczesne kompetencje. To sposób na zabezpieczenie przyszłości młodzieży?
– Dokładnie, nasz program International Curriculum wzorowany jest na najlepszych międzynarodowych programach szkół podstawowych na świecie. Od lat według podobnych zasad uczą się dzieci w szkołach brytyjskich i amerykańskich. Razem z mężem dzielimy przekonanie coraz bardziej powszechne wśród fachowców od edukacji, że w obliczu nowych wyzwań należy zmienić myślenie na temat przyszłości dzieci i inaczej spojrzeć na ich edukację. Zapewnić im taką szkołę i taki program, aby otrzymali umiejętności radzenia sobie w świecie przyszłości. Chcemy, żeby była ona maksymalnie bezpieczna, a nasi uczniowie wyrośli na liderów XXI w.
International Curriculum rozwiązuje problemy postpandemiczne dziecka, wzmacnia jego mocne strony i rozwija umiejętności niezbędne do rozwoju kariery w przyszłości, ale przede wszystkim szczęśliwego życia.
To efekt Państwa wieloletnich doświadczeń jako nauczycieli akademickich, pedagogów i założycieli szkoły?
– Oczywiście. Za nami wiele lat doświadczeń, ale i otwartość na nowe. Nie można prowadzić szkoły, trzymając się wyłącznie utartych schematów. Uczymy kreatywności dzieci, sami musi dawać więc podobny przykład.
Co w zawodzie nauczyciela sprawia Pani największą satysfakcję?
– Dla mnie to chwile, gdy przychodzi uczeń i mówi: „proszę pani, udało mi się, zrobiłem postęp, osiągnąłem sukces i to dzięki pani, bo pani mnie do tego zachęciła, dzięki pani chciałem się tego nauczyć”.
Jest Pani dumna z uczniów i absolwentów?
– Bardzo i podkreślam to na każdym kroku. W #Soward fetujemy większe i mniejsze sukcesy naszych uczniów. Wiemy, że gdy – jako absolwenci – opuszczą szkolne mury, będą gotowi podjąć wszelkie wyzwania. Stąd program nauczania, który zakłada, że będą wówczas świetnie władać językiem angielskim, a drugi język znać na poziomie swobodnej komunikacji. Cechować ich będzie super sprawny mózg, rozwinięte umiejętności życiowe i kompetencje społeczne. A co ważne, w dzisiejszych, nerwowych czasach, będą panowali nad stresem i będą pewni swoich zalet.
Zostając przy uczniach, jak na „Mamę” przystało, zna Pani wszystkich w szkole?
– Staram się zapamiętać imiona wszystkich uczniów. Gdy tylko mam okazję, uczę. Choć dziś to głównie na zastępstwach. Bardzo to lubię. Trzy lata temu miałam jeszcze swoją klasę. Świetnie czułam się w tej roli. Uczyłam starsze i młodsze roczniki, choć nigdy zerówki. Boję się, że nie poradziłabym sobie z ogarnięciem ich energii, oni są bowiem wszędzie. To taka moja tajemnica.
Czy zabiera Pani pracę do domu?
– Z mężem staramy się nie mówić „po szkole” zbyt wiele o pracy. Służbowe sprawy załatwiamy wcześniej. Podzieliliśmy się obowiązkami. Wygląda to nieco inaczej niż przed laty, stąd mamy dla siebie więcej prywatnego czasu. Gdy pracowaliśmy razem nad wspólnymi projektami, część spraw omawialiśmy jeszcze w domu. Julka wypominała nam, że ciągle rozmawiamy o szkole. Dom musi być domem, staramy się więc, żeby praca nie przysłaniała nam codzienności.
#Soward powstało za sprawą Julii, ale macie jeszcze jedną córkę – Magdę.
– Magda, jest już dorosła, mieszka i pracuje w Warszawie. Wyszła za mąż. W sierpniu została mamą Karola. Wspólnie z mężem jesteśmy dumni za obu naszych dziewczyn. Myślę, że te kontakty z córkami, to, że na wiele spraw patrzymy z perspektywy rodziców, pomaga nam w kształtowaniu szkoły. Troskę o dzieci znamy przecież z autopsji.
Mówiąc o rodzinie, nie można zapomnieć przecież o zwierzakach. Mieszkają z Państwem trzy koty: mamę Śnieżkę i dwojga jej kociąt – Rudziczki i Pontusa oraz dwa psy.
– W pewne wakacje mój mąż wraz z Julią przynieśli Śnieżkę do domu. Była bardzo zabiedzona, nakarmiliśmy ją, napoiliśmy, po czym owinęła mi się wokół brzucha. Żaden kot nigdy się tak we mnie nie wtulał. Oczywiście Śnieżka została już z nami. A wkrótce dołączyły do niej kocięta – Rudziczka i Pontus. Naszą rodzinę tworzą też dwa psy:
Rocky i Rosa. Pierwszy kupiony był z myślą o Julii, ale od początku spał… ze mną. Uważa mnie za mamę, no i stał się mój. Z kolei Rosa była prezentem urodzinowym dla męża. Słucha tylko jego, zwłaszcza na spacerach, ale jak chce się przytulić, to jak wszystkie „dzieci”… przychodzi do mamy.
Czy mając tyle obowiązków, znajduje Pani czas dla siebie, chwilę na własne pasje?
– Gdy łapię odrobinę oddechu, słucham muzyki, najchętniej mojego ukochanego Stinga. Chętnie sięgam też po audiobooki. Dodaje mi to energii do robienia porządków, gotowania, pieczenia… Czyli tych czynności, które – przyznam, że zazwyczaj odkładam się na później. A gdy mam chwilę tylko dla siebie, stawiam na jogę. Zdradzę, że gdy do wieczora siedzę w szkole, zdarza mi się wyjąć matę i ćwiczyć w gabinecie.
mgr Aleksandry Łebek-Jurgielewicz
Z naszą szkołą związana jest od kilku lat. Pani wicedyrektor jest wielką podporą dla pani dyrektor Doroty Wosińskiej. Wspiera ją bowiem w sprawowaniu nadzoru pedagogicznego. Obowiązków pani Aleksandrze nie brakuje… Monitoruje awans zawodowy nauczycieli, a także zgodność ich zatrudnienia z posiadanymi kwalifikacjami. Czuwa nad prawidłowym prowadzeniem szkolnej dokumentacji, ale też i realizacją podstawy programowej. Do tego nadzoruje także prowadzoną przez nauczycieli dokumentację przebiegu nauczania. Można liczyć na jej pomoc, organizuje bowiem wsparcie psychologiczno-pedagogiczne dla uczniów.
A prywatnie? Ma męża Zbigniewa oraz dwóch dorosłych, samodzielnych już synów – Tomasza
i Macieja.
– Czas wolny, którego zresztą ciągle mi brak, poświęcam na czytanie książek i różne zajęcia rękodzielnicze – decoupage, quilling – wylicza pani Aleksandra.
Ale jej największa pasja kryje się wysoko nad poziomem morza. Wspólnie z panem Zbigniewem mają się czym pochwalić: zdobyli Koronę Gór Polski czyli 28 najwyższych szczytów naszego kraju oraz Koronę Beskidów Polskich, czyli 9 najwyższych szczytów w paśmie Beskidów Polski. W planie jest zdobycie Diademu Gór Polski czyli 80 szczytów rozsianych w różnych pasmach górskich w Polsce, z czego blisko połowę już zdobyli.
– Niektórzy pytają nas: po co wy w te góry tak ciągle jeździcie? Odpowiadamy, że góry uczą pokory, chodzenie po nich daje dużo zadowolenia, ale stwarza też możliwość pokonywania własnych słabości – podkreśla pani Aleksandra.
Do kolejnych wypraw wystarczy ciekawy artykuł, książka, inspiracja, ciekawostka, a małżonkowie już układają plan. Górskie szlaki zazwyczaj pokonywali latem, zima, zawsze należała przede wszystkim do nart.
Górskie wyprawy pani Aleksandra i pan Zbigniew łączą z pasją podróżniczą. – Nasz wspólny czas spędzamy w miejscach, które nas ciekawią zarówno przyrodniczo jak i architektonicznie – dodaje pani Aleksandra.
dr Cezary Wosiński
Doktor nauk humanistycznych,
specjalność psychopedagogika twórczości, kształcenie kreatywnych postaw u nauczycieli języka angielskiego. Specjalista w zakresie kształcenia nauczycieli
Dwujęzyczna Szkoła Podstawowa Akademia Soward to moje dziecko
i spełnienie moich marzeń zawodowych. W tym miejscu zebrałam całe
swoje ponad 20-letnie doświadczenie zawodowe związane z zarządzaniem
zespołami i usługami z zakresu szkolnictwa w środowisku krajowym
i międzynarodowym, które zdobywałem jako prorektor i rektor jednej z uczelni w Częstochowie.
Wierzę w rozwój. Możliwości oddziaływania człowieka na własny charakter, wolę, ideały są nieograniczone.
Staram się nauczyć aikido, żeby to udowodnić. Uwielbiam wolny czas spędzać bawiąc się słowem i muzyką.
Kiedy wena pozwala tworzę rymowane opisy świata i dokładam do nich chwyty gitarowe. Niektóre Sowardianie już śpiewają. Marzę, aby stworzyć serię ilustrowanych wierszy dla dzieci.
mgr Kinga Boral
Absolwentka Wyższej Szkoły Lingwistycznej w Częstochowie o specjalności „Zintegrowana edukacja wczesnoszkolna i wychowanie przedszkolne z nauczaniem języka angielskiego”.
Nauczycielka z pasją.
Zaangażowana, sumienna, pracowita, stale podnosząca swoje kwalifikacje na kursach, szkoleniach i warsztatach z zakresu dydaktyki.
Pedagog edukacji wczesnoszkolnej. Nauczycielka języka angielskiego. Wychowawca klasy 1 A.
mgr Sylwia Nowak
Zawód nauczyciela to misja. Potwierdza to Sylwia Nowak, która od dzieciństwa lubiła uczyć się z innymi dziećmi. Dzieliła się swoją wiedzą, a gdy ktoś czegoś nie wiedział, potrafiła to wytłumaczyć. – Miałam również poczucie obowiązku opieki nad swoimi młodszymi przyjaciółkami. Pamiętam, jak w szkole podstawowej tworzyłam dzienniki, wpisywałam do nich uczniów i tematy lekcji – wspomina z uśmiechem.
Zaskakuje więc fakt, że bardzo długo świadomie nie wiedziała, kim chciałaby zostać w przyszłości i co chciałaby robić. Zawsze towarzyszyła jej jednak chęć pomocy i kontaktu z drugim człowiekiem. Początkowo wybrała filologię polską, oczywiście ze specjalnością nauczycielską. To jednak nie było to, praca z młodzieżą zupełnie jej się nie podobała.
– Postanowiłam, że NIGDY nie zostanę nauczycielem. Studia oczywiście skończyłam, ale bez wielkiej ekscytacji. Jednocześnie w tym czasie (wraz ze swoją grupą taneczną) prowadziłam zajęcia dla osób w swoim wieku i osób dorosłych. To mi odpowiadało. Wkrótce zrozumiałam, że to jest to, co chcę w życiu robić. Podjęłam studia podyplomowe na kierunku edukacji wczesnoszkolnej i wiedziałam, że nareszcie jestem tam, gdzie być powinnam – opowiada.
Nauczyciel edukacji wczesnoszkolnej okazał się najlepszym życiowym wyborem. Tu Sylwia Nowak może połączyć w jedno cały wachlarz swoich zainteresowań – plastykę, język polski, historię, sztukę taniec, ruch. – W to wszystko powinien być „wyposażony” nauczyciel edukacji wczesnoszkolnej. Podobnie jest z wrażliwością na innych, która tak ciągle mnie w życiu prześladuje. Kiedy wszystko poskładamy do kupy, to nie ma innej odpowiedzi, jak ta, że to po prostu takie powołanie – dodaje Pani Sylwia.
W #Soward nigdy się nie nudzi. Tu nie ma miejsca na rutynę. – Każdego dnia ja i dzieci mierzymy się z różnymi zagadnieniami, które dotyczą wszystkich dziedzin życia. Idąc do pracy, tak naprawdę nigdy nie wiem, co mnie spotka. Dlatego mogę powiedzieć, że lubię tę pracę dlatego, że jest nieprzewidywalna – wyjaśnia.
Kiedy czuje zawodową satysfakcję? Gdy widzi efekty. Wie, że czasem trzeba na nie poczekać, dlatego o pracy z dziećmi myśli przyszłościowo. – Cóż z tego, że wybiorę metodę, która zadziała natychmiast, ale na krótko i bez efektu w dalszym życiu. Największą satysfakcję czuję wtedy, gdy widzę, że moje działania przyniosły owoce. Kiedy rodzice ze mną współpracują, bo mamy wspólny cel. Dlatego często wolę zajmować się tymi „niegrzecznymi” dziećmi, bo uwielbiam patrzeć, jak one dorastają, jak się zmieniają, rozumieją. Nie ma zresztą niegrzecznych dzieci. One są po prostu niezrozumiane, ktoś ich nie wspiera, nie pokazuje dobrej drogi lub odczuwają po prostu negatywne emocje z jakiegoś powodu i nie mogą sobie z nimi poradzić – mówi Pani Sylwia.
Do sukcesów uczniów podchodzi bardzo indywidualnie. – Wiem, że dobrą robotę wykonałam wtedy, gdy dziecko odniosło jakiś swój osobisty sukces. Nie musi być to krok milowy. Dla jednego będzie to wygrana olimpiada, dla drugiego nauczenie się czytanki – podkreśla nauczycielka.
O jej zainteresowaniach można napisać przynajmniej z dziesięć takich tekstów. Jest tu miejsce na psychologię, malarstwo, taniec (kiedyś osiągała sukcesy w tym irlandzkim), śpiew, udział w rekonstrukcjach…
Okazuje się, że nie wymyślono dotąd takiej postaci, z którą identyfikowałaby się Sylwia Nowak. – Moje poglądy, zainteresowania i priorytety nieustannie się rozwijają. Cały czas określam jeszcze siebie w tym rzeczywistym świecie. Nie umiałabym się utożsamić z żadną postacią bajkową. To są oczywiście moje subiektywne odczucia, ale może ktoś mógłby mi zaproponować jakąś postać. Na pewno bym to przemyślała – mówi zagadkowo.
mgr Zofia Sobalska
Nasza Pani dla Sowardian z IA
Kierownik Zespołu EW
mgr Anna Strzelecka
Absolwentka Wyższej Szkoły Lingwistycznej w Częstochowie ze specjalnością „Edukacja wczesnoszkolna i przedszkolna”. Ukończyła też Wyższą Szkołę Teologiczno-Humanistyczną w Podkowie Leśnej, gdzie zdobywała wiedzę z zakresu Promocji Zdrowia.
Bezustannie podnosi swoje kwalifikacje. Studiuje podyplomowo oligofrenopedagogikę oraz wspomaganie dzieci z Zespołem Aspergera i niepełnosprawnością sprzężoną.
Zaraża pasją do życia i odkrywania świata.
Cierpliwością, dobrym słowem, wiedzą i uśmiechem wspieram ich codzienny rozwój, a uśmiechy na twarzach moich uczniów to najlepsza nagroda.
mgr Justyna Zawadzka-Kopka
Absolwentka Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie oraz Kolegium Nauczycielskiego w Wieluniu o specjalności edukacja wczesnoszkolna i wychowania przedszkolne.
Raz po raz udowadnia, że nauka może być lekka, łatwa i przyjemna.
Uosobienie ciepła, wrażliwości i kreatywności.
Na jej zajęciach nie ma miejsca na nudę. Jest czas na zdobywanie wiedzy i świetną zabawę.
mgr Iwona Adamus
Absolwentka Pedagogiki Opiekuńczo – Resocjalizacyjnej Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Częstochowie.
Ukończyła także Uniwersytet Śląski na kierunku Kształcenia Zintegrowanego w klasach I – III.
Bezustannie trzyma rękę na pulsie szkoleń i konferencji z zakresu wychowania i kształcenia dzieci. Wszystko po to, by otoczyć Sowardian jak najlepszą opieką metodyczno – merytoryczną.
Ze sztuką za pan brat. To w jej rękach spoczywa całe Art – Deco Akademii Soward.
Świetna organizatorka pracy własnej i zespołu – tak w szkole, jak i na wycieczkach.
mgr Angelika Najda
Przykład Pani Andżeliki dobrze oddaje to, że wyjątkowy nauczyciel może zainspirować naszą życiową drogę. Ona nie uczyłaby dziś Sowardian rachunków, gdyby nie pewna pani od matematyki.
– Będąc uczennicą, bardzo lubiłam matematykę oraz moją nauczycielkę i sobie pomyślałam, że gdybym została nauczycielem, to chciałabym być właśnie taką „panią od matematyki”. No i zostałam. Nie wiem, czy taką lubianą, ale się staram – opowiada Pani Andżelika.
Podkreśla, że dziś nie wyobraża sobie, że mogłaby uprawiać jakiś inny zawód. – Bardzo lubię tę pracę i kontakt z dzieci, ponieważ są szczere, spontaniczne i mają wiele cudownych, a przy tym kreatywnych pomysłów – zaznacza matematyczka.
Przedmiot, którego uczy, nie należy do łatwych. Sprawić, żeby np. młodzi humaniści polubili wykresy i ułamki, to naprawdę sztuka. Co sprawia jej największą zawodową satysfakcję?
– Z przyjemnością obserwuję to, jak dzieci – pomimo porażek – potrafią się zmobilizować i starają się pokonać przeciwności. Wówczas wiem, że moja praca ma sens – podkreśla nauczycielka.
Gry matematyczne, wyścig rzędów, domino matematyczne, kółko-krzyżyk, kodowanie, kody QR, stacje zadaniowe, „Burza mózgów”, praca w grupie, kreatywna matematyka – haft matematyczny, origami matematyczne, tangramy, gry matematyczne on-line… to tylko część metod, z których Pani Andżelika korzysta, by przedmiotowe zawiłości nie wydawały się takie straszne.
A jak jeszcze oswaja Sowardian z matematyką?
– Trzeba dać dzieciom poczucie bezpieczeństwa, aby nie bały się pytać i mówić, że czegoś nie rozumieją. Warto często się uśmiechać, żartować, pokazać uczniom, że dużo potrafią i jednocześnie mają prawo do pomyłek. A przy tym mobilizować ich do działania i w razie porażki powtarzać, żeby się nie poddawali. I to nigdy – podkreśla.
Jednak życie to nie tylko matematyka. – Bardzo lubię sport, chociaż sama czynnie go nie uprawiam, ale jestem wiernym kibicem – piłki nożnej, siatkówki, lekkoatletyki. Lubię również grać z rodzinką w gry planszowe – wylicza Pani Andżelika.
Tatiana Huras
Telefon w sekretariacie dzwoni nieustannie. Życie naszej Szkoły składa się bowiem z wielu elementów, więc rodzice dopytują np. o różne o sprawy administracyjne. Gdy któryś z nauczycieli zachoruje, także zgłasza to pani Tatianie, a ona szuka dla niego zastępstwa.
– To wymaga największej logistyki i stanowi spore wyzwanie, ale lekcja musi się przecież odbyć – mówi pani Tatiana.
Szkoła to bowiem taki organizm, w którym wszystko musi się zgadzać, inaczej nie ma szans, żeby działała prawidłowo. Sekretariat to zaś miejsce, w którym przychodzimy po pomoc, wskazówki czy informacje. Można zażartować, że to taka pierwsza linia szkolnego frontu. Pani Tatiana pracuje tu 2014 r. Wcześniej skupiała się na wychowaniu syna, Oskara.
– Dziś ma on 22 lata i to moje jedyne, „prywatne” dziecko. Tych szkolnych mam 300. To naprawdę spora rodzina, ale dajemy radę – żartuje kierowniczka sekretariatu.
W sekretariacie, na specjalnej tablicy widnieją m.in. dyżury, zastępstwa, plan lekcji i zajęć pozalekcyjnych, a także jadłospis tygodniowy dań, które serwuje Sowardiańska stołówka (menu pani Tatiana podaje z pamięci, choć uczniowie zawsze bardziej interesują się tym, „co jest na drugie”).
Sprawy papierkowe, listy, maile, telefony… to codzienność sekretariatu. Ale trzeba znaleźć radę i na inne problemy. Gdzie kierują się uczniowie z bólem brzucha czy głowy? Do pani Tatiany. I na to ma ona rozwiązanie! Serwuje bowiem herbatkę, nazywaną w Szkole „magiczną”, która z każdym bólem się rozprawi w mig.
W życiu pozaszkolnym pani Tatiana najchętniej odkłada telefon i komputer na bok, a z kierowniczki sekretariatu, staje się… kierowniczką budowy. Popołudnia i wolne chwile spędza bowiem oddając się pracom porządkowo-ogrodowym. Już niebawem spełni się jej wielkie marzenie o domu z ogrodem, kawie pitej na tarasie, czytaniu tam książek.
Tym, co zdecydowanie lubi jednak najbardziej, są chwile spędzane wspólnie z rodziną i przyjaciółmi. Ulubiona rozrywka? Granie w planszówki. Pani Tatiana poleca zwłaszcza „Założysz się?” (zadania są różne, np. w 30 sekund trzeba podać pięć męskich imion na literę P).
Rodzinę tworzy również pies, najpiękniejszy na świecie owczarek niemiecki Mordo (imię dostał na cześć jednej z postaci z marvelowskiego świata).
– Pies oczywiście przede wszystkim słucha męża, ale jak tylko coś się dzieje, to tak, jak wszystkie dzieci… przychodzi do mnie – przyznaje pani Tatiana.
mgr Ewa Kasprzyk
Pani Ewa przyznaje, że jej pierwszymi uczniami były… misie i lalki. To z nimi bawiła się w szkołę. To one odpowiadały na pytania i odrabiały lekcje. – Wybrałam zawód nauczyciela, ponieważ od najmłodszych lat podobało mi się to zajęcie. Przyznam jednak, że potem miałam różne pomysły na przyszłość. Ostatecznie pozostałam wierna mojej pierwszej pasji – zaznacza.
Najważniejszymi jej zdaniem cechami, które powinien mieć dobry nauczyciel, są wyrozumiałość, cierpliwość i wytrwałość. – Nauczyciel powinien z pewnością lubić swoją pracę i to, czego uczy tak, aby móc zarażać tą pasją swoich uczniów – podkreśla nauczycielka języka angielskiego.
Przyznaje, że w tym zawodzie nie brakuje chwil satysfakcji. – Największą dumę przynoszą mi chwile, kiedy widzę, jak uczniowie pojmują i potrafią praktycznie używać tego, czego staram się ich nauczyć. Gdy robią postępy i krok po kroku odnoszą swoje większe lub mniejsze sukcesy. Kiedy są efekty, czuję, że wszystko idzie w dobrym kierunku – zaznacza.
Co zrobić, żeby uczniowie chętniej uczyli się języków obcych? – Aby zainteresować i bardziej zaangażować uczniów na lekcjach, lubię nawiązywać do bieżących realnych sytuacji i wydarzeń na świecie. Staram się też korzystać z narzędzi multimedialnych – wyjaśnia.
Pasją Pani Ewy (oczywiście oprócz zamiłowania do języka angielskiego i kultury Wysp Brytyjskich) jest aktywne spędzanie wolnego czasu z rodziną na łonie natury oraz ogrodnictwo.
A czy znajdzie się bohater literacki, z którym Ewa Kasprzyk się utożsamia? – Lubię być sobą i nie lubię się porównywać do innych, ale jeśli mam wybrać postać, do której mi blisko, to może to być Sindbad Żeglarz. Przygody Sindbada uwielbiałam bowiem od najmłodszych lat, zawsze byłam ciekawa świata, chciałam podróżować i poznawać odległe zakątki Ziemi, ale zawsze po każdej podróży z radością wracam jednak do domu. Podobnie jak Sindbad – mówi Pani Ewa.
mgr Magdalena Niezgoda
Nauczycielka informatyki
mgr Tomasz Gorzkowski
Pan Tomasz zadatki na nauczyciela przejawiał już w podstawówce. Jak wspomina z uśmiechem: przez cały etap edukacyjny był wzorowym uczniem. – Już w szkole podstawowej pomagałem swoim kolegom i koleżankom w zrozumieniu różnych zagadnień. Byłem dumny z tego, że mogę to robić, a jeszcze bardziej, kiedy dziękowali mi za pomoc i otrzymywali lepsze oceny. Spodobało mi się to i tak już zostało. Wiedziałem, że chcę zostać nauczycielem i już – przyznaje.
Kontakty międzyludzkie stanowią dla niech wartość nadrzędną do dziś. – W tym zawodzie największą satysfakcję sprawia mi kontakt z młodzieżą, który jest dla mnie bardzo ważny. To, że mogę wspierać moich uczniów, te momenty, gdy mogę przekazać im coś ważnego, interesującego albo własne doświadczenie życiowe. Gdy mogę zrobić coś, co może im pomóc w przyszłości i ułatwić życie. Kiedy słyszę od ucznia, że w końcu zrozumiał przekaz, treść, sens tematu, no i kiedy słyszę od rodzica po prostu „dziękuję” – satysfakcja jest gwarantowana – zaznacza Pan Tomasz.
Podkreśla, że bycie nauczycielem to nie zawód – to misja. – Wiem, że wykonałem dobrą robotę, kiedy czuję wdzięczność za przekazaną wiedzę. Gdy widzę uśmiechnięte twarze, machanie do mnie łapkami, wykrzyczenie z daleka „dzień dobry!” (nawet po skończeniu szkoły) gdzieś na mieście czy na przypadkowych wakacyjnych spotkaniach gdzieś na „końcu świata”. Wszystkie spotkania po latach i miłe wspomnienia, pisanie do mnie latami życzeń świątecznych są bezcenne – wylicza.
Najważniejszymi metodami nauczania są według Tomasza Gorzkowskiego dyskusja i bezpośrednie rozmowy z uczniem. – Najciekawsze w dyskusjach są prawdziwe historie, które sobie wzajemnie przekazujemy (uczniowie najlepiej je zapamiętują) no i anegdoty – nie ma jak przyswajanie wiedzy na wesoło. Lubię, jak uczniowie są aktywni, kiedy są emocje. Czasem warto porozmawiać o życiu, a nie tylko sztywno trzymać się programu nauczania i tematów. Ze względu na nauczane przedmioty wykorzystuję oczywiście wiele innych metod, np. prelekcje, pogadanki, pokazy, instruktaże, filmy, ćwiczenia praktyczne, aktywizujące czy problemowe – zdradza tajniki nauczania.
Najważniejszą pasją dla Pana Tomasza jest zawód. Na inne brakuje mu nieco czasu. Dawniej pasją była gra na perkusji z kolegami z liceum, teraz stawia na kwestie praktyczne i pożyteczne jak remontowanie, odnawianie, gra w piłkę i gry planszowe czy jazda na rowerze z synami…
Zapytany o postać literacką, z którą się utożsamia Pan Tomasz odpowiada rozbrajająco:
Nie mam zielonego pojęcia. A z kim skojarzyliby go uczniowie? Oto jest zagadka.
mgr Wanda Matusiak
Mówi o sobie, że „urodziła się nauczycielką”. – Nikt nie wykonywał w mojej rodzinie tego zawodu przede mną, ale ja od zawsze byłam „ścisłowcem”. Matematykę lubiłam od dziecka. Mama kupiła mi nawet dodatkowy zbiór zadań. Przychodziłam ze szkoły i rozwiązywałam je sama. Mimo że nauczyciel ich nie zadawał po prostu chciałam wiedzieć więcej. Nie miałam żadnych problemów z nauką, nawet specjalnie nie uczyłam się tego przedmiotu, przychodziło mi to samo. Ukończyłam klasę matematyczno-fizyczną, potem studia inżynierskie na Politechnice Częstochowskiej. Nie widziałam się jednak w tym zawodzie. Postawiłam na matematykę, poszłam na studia podyplomowe i zaczęłam pracować w szkole. To była najlepsza decyzja – opowiada Pani Wanda.
Zawód wykonuje od ponad 30 lat i dziś nie wyobraża sobie siebie w innej roli. Przez lata mieszkała w Kutnie, gdy w 2017 r. przeniosła się do Częstochowy, rozpoczęła pracę w #Soward.
Podczas lekcji najbardziej cieszy ją aktywność uczniów. – Lekcja nie może być moim wykładem, musimy współdziałać, inaczej nie ma efektów. Przyznam, że najbardziej lubię uczyć starsze klasy, bo wtedy wzrasta też poziom i trudność zadań – zaznacza matematyczka.
Tylko jak przekonać niektórych do polubienia niełatwego przedmiotu? – Są osoby, którym trudno polubić matematykę. Stąd ważna jest cierpliwość i wyrozumiałość. Pewne rzeczy należy powtarzać i wyjaśniać kilka razy. Staram się unikać sformułowań wyłącznie matematycznych, bo ten język jest trudny, przekładam go więc na życie codzienne. Sięgam po przykłady, staram się zaciekawić uczniów, pokazać im, że matematyka jest przystępna i przydatna w życiu – opowiada Pani Wanda.
Kiedy przychodzi największa satysfakcja? – Gdy uczniowie rozumieją. Gdy pytam ich o coś po lekcji i oni wiedzą. Dla mnie to ogromna przyjemność. Wtedy czuję, że warto to robić– dodaje.
Radość sprawiają jej też wyniki i osiągnięcia wychowanków. W ubiegłym roku Pani Wanda mogła pochwalić się dwiema laureatkami konkursów przedmiotowych z matematyki – Weroniką i Zuzanną (obie uczennice były bohaterkami naszego cyklu #Laureaci Soward).
– Mistrzostwo osiąga się nie talentem, ale pracą. Myślę również, że dość ważne jest budowanie właściwej samooceny ucznia, a konkurs to umożliwia. Sukcesy uczniów sprawiają wiele zadowolenia i radości nie tylko uczniom, ale także nauczycielom – przyznaje nauczycielka.
Prywatnie interesuje ją znacznie więc niż wyłącznie matematyka. Uwielbia turystykę i podróże. Dziś, gdy ma więcej czasu, poświęca go także na prace w ogrodzie. Posadziła w nim wiele drzew (m.in. jabłonie) i roślin, ale jej szczególną dumą są piękne hortensje.
Pani Wanda nie ma ulubionej postaci z bajki. Za to chętnie czytuje biografie innych osób. Ostatnio zachwyciła ją opowieść o św. Maksymilianie Kolbe, a także biografia ks. Józefa Tischnera.
mgr Izabela Główczyńska
Można powiedzieć, że to nie ona wybrała zawód nauczycielki, ale że to on ją wybrał. – Języki obce lubiłam od dziecka, przychodziły mi one naturalnie. Do tego bardzo lubię dzieci i w ogóle pracę z ludźmi. Ten zawód łączy to wszystko i był najlepszym z możliwych wyborów. Dzieci zdobywają przy mnie wiedzę i jeszcze do tego bawimy się na lekcji. To praca idealna, najlepszy zawód świata – mówi Pani Izabela.
Zaznacza przy tym, że nie ma czegoś takiego jak talent do języków obcych, jest tylko odpowiednia droga do nauczenia się ich. Ona sama od 2016 r. uczy Sowardian angielskiego i hiszpańskiego. Najpierw miała zajęcia wyłącznie z młodszymi uczniami, teraz naucza również w klasach starszych. – Ostatnio na lekcji mówiłam dzieciakom: włączcie sobie radio hiszpańskie, niech wam mruczy, gdy sprzątacie. Sami poczujecie, że rozumiecie, o czym mówią – wspomina nauczycielka.
Sposobów na to, by nauka nie była nudna, ma znacznie więcej. – Z młodszymi dziećmi trzeba się dużo bawić. One uwielbiają gry, więc staram się wykorzystywać wiele elementów zabawy. To szczególnie ułatwia naukę gramatyki, której prawie nikt przecież nie lubi (choć ja akurat lubię, ale jestem w mniejszości). Trzeba więc podać wiedzę w taki sposób, żeby dzieciaki nawet nie dostrzegły, że się uczą czegoś trudnego. Gdy przygotowuję swoje lekcje, to zawsze robię to z perspektywy moich odbiorców. Jeśli układam plan zajęć z pierwszakami, to zastanawiam się nad tym, co by mnie zaciekawiło w tym wieku. Tak samo przygotowuję się do zajęć ze starszymi uczniami. Temat może być podobny – np. „Słownictwo – ubrania”, ale lekcja musi wyglądać odpowiednio inaczej – zdradza.
Ku zaskoczeniu okazuje się, że im starsi odbiorcy, to, tym chętniej się bawią. – By podnieść motywację u maluchów, mówię im czasem: teraz zrobimy takie ćwiczenia, jakie robię ze starszymi grupami. Cieszą się wówczas, bo lubią być traktowani poważnie. W tym wieku chcą być dojrzalsi, niż są. Z kolei na lekcjach ze starszymi pytam: chcecie się pobawić czy robimy poważniejsze ćwiczenia? Chętnie stawiają na zabawę – uśmiecha się Pani Izabela.
Kiedy czuje zawodowe spełnienie? – Są dwa takie momenty. Pierwszy przychodzi wtedy, gdy uczniowie zaczynają mówić w języku, którego uczę. I wychodzi to samoczynnie, nie w odpowiedzi na zadane przeze mnie pytanie. Tylko np. chcą iść po coś do szafki, ale po mówią mi o tym po hiszpańsku. Drugi moment jest wtedy, gdy widzę, że rozumieją materiał i – co więcej – chcą go tłumaczyć innym. Wtedy wiem, że wykonałam dobrze swoją robotę – podkreśla nauczycielka.
A co lubi poza językami obcymi? – Uwielbiam spacery po lecie i… sprzątanie, układanie. Gdybym nie została nauczycielką, to może pracowałabym w bibliotece. Całymi dniami mogłabym wówczas układać książki – przyznaje.
Co jeszcze? Planszówki, a wśród nich najbardziej „Władca Pierścieni: Podróże przez Środziemie”.
– Tolkien to mój ukochany językowiec i pisarz. Jeśli miałabym wybrać postać, z którą się utożsamiam, to będzie to z pewnością Biblo Baggins, bohater książki „Hobbit, czyli tam i z powrotem”. Jestem trochę taka jak on. Oczywiście bez owłosionych stóp i upodobania do kolorowych kamizelek. Mam swój ukochany fotel, książki, lubię spokój… Jest jednak coś, co chciałabym pokazać dzieciom w swojej pracy i myślę, że Bilbo też to miał. To chęć przygody. Nauka języka także jest przygodą. Chcę, żeby dzieci miały odwagę z niej skorzystać. Próbować nowych rzeczy, starać się. Warto – mówi Pani Izabela.
mgr Katarzyna Zawada
Absolwentka filologii germańskiej z zakresu translatoryki oraz studiów podyplomowych z nauczania języka obcego.
Z niemiecką precyzją i polską życzliwością tłumaczy Sowardianom zawiłości językowe.
Z nią nauka niemieckiego jest lekka, łatwa, przyjemna i bardzo efektywna.
mgr Marta Kiepura
„Świat składa się z dźwięków. To, zaraz po doznaniach wizualnych, najbardziej docierający do nas bodziec. Muzyka składa się z przeróżnych dźwięków, tonów i dlatego tak bardzo na nas wpływa. Wzbogaca naszą psychikę, wzbudza emocje, ma właściwości terapeutyczne.”
Jestem magistrem wychowania muzycznego Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Częstochowie. Moje doświadczenie zawodowe zdobywałam pracując w szkole podstawowej, oraz innych placówkach oświatowo- kulturalnych jako nauczyciel muzyki i instruktor emisji głosu. Uwielbiam przebywać z dziećmi, ponieważ przekazują mi pozytywne emocje.W pracy kieruję się dużą dozą odpowiedzialności. Jestem osobą wrażliwą, tolerancyjną. Staram się dostrzegać potrzeby dzieci i ich indywidualność. Moją wielką pasją jest śpiew. Znajomi muzycy mówią mi, że „jestem w tym dobra”. Swoje umiejętności w tej dziedzinie wykorzystuję biorąc udział w licznych projektach muzycznych w Częstochowie i poza nią. Muzyka odrywa mnie nieco od realnego świata i przenosi w inny, lepszy wymiar. Mam nadzieję, że uda mi się zabrać tam moich uczniów.
mgr Małgorzata Zagórska
pełna kultura fizyczna
mgr Przemysław Lenart
Historia zawsze była obecna w życiu Przemysława Lenarta. W jego rodzinie od zawsze pielęgnowano tradycję i przeszłość. – Lubię historię, lubię dzieci, to najlepszym tego połączeniem było zostanie nauczycielem historii. Mogłem przejąć prowadzenie firmy po moim tacie, jednak postawiłem na historię. Nigdy tego nie żałowałem – mówi nauczyciel z 21-letnim stażem.
Największa satysfakcja? – Sukcesy uczniów i to, że widzę, że moja praca do nich trafia. Cieszą mnie też momenty, np. to, gdy na lekcji planuje kompletna cisza, a ja opowiadam uczniom o jakimś niezwykle trudnym temacie. Jeśli własnymi słowami potrafią to odtworzyć, to znaczy, że rozumieją. Wtedy mogę sobie powiedzieć: „wykonałeś dobrą robotę, zrozumieli”.
Jeśli chodzi o te sukcesy na większą skalę, wychował już 11 laureatów konkursów przedmiotowych. Na tym polu powodów do dumy dostarczyła mu również córka Kalina, zwyciężczyni olimpiady, świetna historyczka, która w niektórych tematach potrafi wiedzą przebić własnego tatę.
Jak pracuje na co dzień? Metody zawsze dostosowuje do swoich słuchaczy. – Nie każda metoda pasuje do wszystkich. Nauczyciel musi być kreatywny i uważny. Inaczej prowadzi się zajęcia w klasie 7a, inaczej w 7b. To co sprawdzi się w jednej grupie, nie musi w drugiej. Nie można być sztampowym. Kiedyś wystarczyła kreda i tablica, dziś bodźców musi być więcej. Można z tym walczyć, a można z tego zrobić sojusznika – zaznacza Przemysław Lenart. – Uczniów trzeba zaskakiwać. Wtedy można wiele na tym ugrać. Są tematy, które trzeba przeprowadzić metodą tradycyjną, jednak gdy można sobie pozwolić na szaleństwo, to chętnie to robię. Opowiadając o wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych, można wyjść od puszki Coca-Coli – mówi historyk i wicedyrektor #Soward.
A czego uczy się od swoich uczniów? – Bardzo często powtarzam młodzieży, że uczę się od nich. Cierpliwości, tego, że nie wolno popadać w rutynę i że jeśli coś robiło się w jakiś sposób od 20 lat, to nie znaczy, że nadal tak trzeba. Uczą mnie nowego świata. Żyją w innym języku, innych realiach, inaczej odbierają rzeczywistość.
Z #Soward związany od ośmiu lat. Lata temu zadał sobie pytanie dotyczące tego, co chciałby w życiu robić. – Stwierdziłem, że chcę uczyć dzieci. Jestem szczęśliwym człowiekiem, bo robię to, co lubię – zaznacza.
Pan Przemysław początkowo pracował w naszej Szkole jako nauczyciel historii. Dwa lata temu objął także stanowisko wicedyrektora. To nie znaczy, że zrezygnował z nauczania.
– Nie wyobrażam sobie utraty kontaktu z uczniami. To moje życie. Uwielbiam pracę z dziećmi. To sprawia mi największą przyjemność.
W #Soward uczy nie tylko historii, ale też wiedzy o społeczeństwie. Jednak to pierwszy przedmiot jest jego ulubionym.
– W historii lubię jej logiczność. Tu wszystko oparte jest na pewnych schematach, pomimo, że historię tworzą ludzie, a oni są nieprzewidywalni. Jeśli nie znamy historii, popełniamy te same błędy – wyjaśnia historyk.
Podkreśla, że nie wymaga od uczniów „wkuwania” dat na blachę. W nauce historii chodzi o dużo więcej.
– Trzeba pokazać ją w sposób ciekawy. Daty zawsze można sprawdzić w podręczniku, ewentualnie wygooglować. Ważniejsze jest to, żebyśmy wiedzieli, co i z czego wynika. Jak w czwartej kasie zaczynamy przygodę z historią, uczę pewnego wzoru. PWS, czyli Przyczyna – Wydarzenie – Skutek. Wszystkie tematy można pod to podstawić. To, że uczeń nie pamięta jakiegoś faktu, może się zdarzyć. Przypuszczam, że ja sam nie pamiętam wszystkich dat. Jeśli jednak rozumie, dlaczego bitwa pod Grunwaldem miała tak wielkie znaczenie dla późniejszego rozwoju Polski, to jest bezcenne- przyznaje.
Pan Przemysław sprawia, że historia nie wydaje się już nikomu straszna. Gdy na lekcji panuje absolutna cisza, a uczniowie słuchają w skupieniu, a potem fakty historyczne potrafią powiązać z czasami współczesnymi, wie, że zrobił dobrą robotę.
Który okres historyczny fascynuje go najbardziej? Zdecydowanie dwudziestolecie międzywojenne. To latom 1918-1939 poświęcił pracę magisterską, badania naukowe i artykuły.
Historyk wyznaje zasadę, że program należy realizować, ale nie sztywno. -Jestem zwolennikiem tego, żeby uczniowie – zwłaszcza w szkole podstawowej – poznawali przede wszystkim historię swojego kraju. Z elementami historii współczesnej. 1 marca, bez względu na to, co w programie, trudno, żebym pominął fakt, że był to dzień Żołnierzy Wyklętych, a np. 13 grudnia żebym zapomniał powiedzieć o rocznicy stanu wojennego. Należy uczyć historii, nie podręczników – przypomina.
Życie pana Przemka nie toczy się jednak tylko wokół historii. Jego serce bije również dla harcerstwa. Od lat, jako instruktor w stopniu przewodnika, związany jest z ZHP.
-Przez lata prowadziłem gromady zuchowe. To ewenement, bo mężczyźni rzadko się tym zajmują, raczej prowadzą drużyny harcerskie. Ja jednak lubię pracować z najmłodszymi. Organizowałem obozy, wciągnąłem do harcerstwa także moje dzieci. Dziś mam na to za mało czasu, choć gdy tylko jest taka możliwość, zakładam mundur – przyznaje instruktor ZHP.
O ile harcerstwo nie jest zaskoczeniem, to kolejna pasja już tak. Wicedyrektor #Soward jest bowiem… DJ-em. Nie spotkamy go jednak w klubach, a raczej podczas imprez okolicznościowych.
– Gdy na imprezach spotykałem rodziców naszych uczniów, byli mocno zaskoczeni. „Pan dyrektor za konsolą? Poważnie?” – pytali. Całkiem poważnie. Dawniej traktowałem to bardziej zarobkowo, potem głównie dla przyjemności. Takie wydarzenia dają człowiekowi niesamowitą energię. Zwłaszcza, że jestem też wodzirejem, prowadzę imprezy. Oczywiście nie jest to łatwa robota. Zwłaszcza, że jestem zwolennikiem starej szkoły: żadnego krzesła, cała noc na nogach – opowiada DJ Belfer.
W sezonie muzyki słucha przynajmniej przez godzinę dziennie. Musi być na bieżąco. W samochodzie, w którym robi to najczęściej, znaleźć można zarówno płyty Andrzeja Zauchy, jak i ostre, rockowe granie, ale również i disco polo. Sam dla siebie najchętniej słucha zaś piosenek Starego Dobrego Małżeństwa, Czerwonego Tulipana albo Wolej Grupy Bukowina.
Prywatnie, od 16 lat jest mężem pani Ewy. Kobiety nie tylko pięknej, ale i doskonale zorganizowanej, która pomaga rozwijać pasję wszystkich członków rodziny. Synów mają dwóch – Antka i Ksawerego, córkę – jedną. Kalina jest świetną historyczką, w ubiegłym roku wygrała olimpiadę. Jestem z niej bardzo dumny, choć za rzadko to mówię. Są tematy, w których nie stanę z nią do rywalizacji. Córka uwielbia czytać, ma ponad 600 własnych książek. Nie mówię tu o wspólnej biblioteczce, liczącej pięć czy sześć tysięcy książek. Wszyscy lubimy bowiem czytać – opowiada pan Przemek.
Z kolei z Antkiem łączy ich miłość do piłki nożnej. Tata przez osiem lat był zawodnikiem
Liswarty Krzepice, dziś gra rekreacyjnie, w drużynie pod żartobliwą nazwą FC Geriatria. Syn trenuje cztery razy w tygodniu w klubie Ajaks Częstochowa.
– Śmieję się, że jestem członkiem KOR-u, czyli Komitetu Oszalałych Rodziców. Jeżdżę na każdy mecz, staram się być na każdym treningu. Uwielbiamy to z Antkiem – przyznaje tata-piłkarz.
Tylko jak pogodzić tyle pasji?
– Nie dałbym rady tego ogarnąć, gdyby nie Ewa. Jest fantastycznie zorganizowana, podziwiam ją za to. Zresztą nasze dzieci też są niezwykle zaradne – mówi pan Przemysław.